MTB Trophy - krew, pot i łzy
Źródło: Jacek Sufin
07 Jun 2013 01:07
tagi:
Gomola, Beskidy MTB Trophy
RSS Wyślij e-mail Drukuj
Beskidy MTB Trophy to już legenda. Jedna z najcięższych etapówek w tej części świata, ceniona zarówno przez zawodowców, jak i amatorów. Trophy to krew, pot i łzy… czasem łzy szczęścia, a innym razem powodowane bezsilnością i świadomością przegranej z Beskidami. Przeczytajcie, jak ten kultowy wyścig przeżyli niektórzy nasi zawodnicy.

Jakub „Wonsky” Szporek
Dzień pierwszy i moje pierwsze Trophy. Nie za bardzo wiedziałem jak się za to zabrać, jak to ugryźć etc, no ale jakoś pokombinowałem i pojechałem.
Pierwszy etap, mógłby wyglądać jak parada z okazji Święta Wiosny, gdyby nie deszcz, mżawka, i odrobinę niska temperatura. Wszystko to spowodowało, że na trasie pojawiło się trochę błota.
Z każdym kilometrem jazda stawała się coraz cięższa, rower działał coraz gorzej, organizm też się odrobinę buntował, ale… to przecież Trophy, mimo wszystkich przeciwności trzeba zaciskać zęby i jechać.
W takich warunkach każdy korzeń był ogromnym problemem, podjazdy grząskie, ciężko z przyczepnością, na zjazdach ziemia usypywała się spod kół i… butów (tak tak butowanie też się zdarzało).
Dojazd do bufetu, szybki banan, woda do bidonu, bo ta z nieba tak średnio smakuje i znowu w trasę. Na drugim bufecie miłe zaskoczenie, znajome twarze z teamu, krzyki, doping, żarty… koledzy zrzucają mnie z roweru, nakazują jeść, a oni z szybkością obsługi pit stopa F1 czyszczą napęd, smarują etc. Z ostatnim bananem w ustach, wsiadam i jadę dalej, czułem się jeszcze bardziej profesjonalny niż do tej pory nosząc strój Gomola Trans Airco :)
Reszta etapu bez większych zmian, wyprzedzanie na podjazdach, straty na zjazdach :]
Szkoda, że 7 km przed metą zdarzyła się kraksa, poślizgnąłem się na tym czymś, co odprowadza wodę z leśnych ścieżek. Niby nic takiego, do mety dojechałem, ale już na mecie okazało się, że raczej był to mój ostatni etap pierwszego w życiu Trophy.
Etap zakończyłem w szpitalu na szyciu kolana i kuracji antybiotykami, niestety.
Żal, płacz, smutek, rozgoryczenie… nie ukończę nie dostanę Finishera.
Jestem pewien, że za rok już tak łatwo się nie dam!


MTB Trophy


Wiola Piątek
Dzień drugi tego szaleństwa. Po ukończeniu pierwszego etapu udaliśmy się na zasłużony odpoczynek, jednakże w nocy obudził mnie dziwny dźwięk. Po chwili uświadomiłam sobie, że to walący po dachu i szybach ulewny deszcz. Pomyślałam sobie „no to cudownie;/”. Rano już nie padało, lecz wszędzie było mnóstwo kałuż i błota. Dzielnie udaliśmy się z Dawidem i Jackiem na start. Pierwsze kilometry wiodły asfaltami, to w dół, to w górę.
Niestety, na jednym z pierwszych podjazdów, Dawida znów dopadł pech. Wózek przerzutki wszedł w szprychy, rozerwało go i kółeczka potoczyły się w różmych kierunkach. Dzięki pomocy lokalnego bikera - akurat miał śrubkę, która pękła - poskręcaliśmy przerzutkę w jako tako działającą całość. Zostaliśmy na szarym końcu, ale z każdym kilometrem wyprzedzaliśmy kolejnych zawodników. Do pierwszego bufetu jechało się nawet przyjemnie. Później zaczęła się prawdziwa masakra… podjazd na Rysiankę. Początkowo asfaltowy, stromy, później kamienisty, ale w większości przejezdny. Ostatnia część niestety zmieniła się w pieszą wędrówkę z karbonowo-aluminiowo-błotnym balastem. Dawid pojechał nieco do przodu, a ja zostałam z moim 29er`em, którego opony stały się chyba 33 calowe o szerokości 2.6 cala, co spowodowało, że koło w ogóle się nie obracało. Co kilka chwil musiałam patykiem przepychać to maziste żółte coś, co zatykało wszystko, i od którego nawet stopy ciężko było oderwać. Zdaję sobie sprawę, że czołówka przejechała tędy jeszcze w znośnych warunkach, lecz z mojej perspektywy, po przygodach z przerzutką, błoto było nieprzejezdne. Prawie u szczytu Rysianki zapadła decyzja o zakończeniu tegorocznej przygody z Trophy. Zjazd, który nastąpił po tym podejściu, pokonałam częściowo w siodle, częściowo ponownie z buta. Przy bufecie spotkałam Dawida, który na mnie już jakiś czas czekał i razem pojechaliśmy asfaltem do Istebnej. Kolega Jacek dotarł do mety szczęśliwie i bez defektów. Za rok pewnie podejmiemy jeszcze raz wyzwanie MTB Trophy, ale mam nadzieję, że w przyjaźniejszych warunkach pogodowych i skończymy z mniejszymi stratami sprzętowymi, tak by czerpać z jazdy satysfakcję, a nie walczyć o przetrwanie :)


mtb trophy


Artur „Wyra” Wydra
Dzień trzeci błotnej masakry…
W perspektywie 80 km i prawie 3000 m w pionie, w okolicach Wielkiej Raczy. Po nocnych opadach i z ciemnymi chmurami nad głowami, nastroje jakoś nie powalały radością. Na szczęście organizator zlitował się nad nami i zrezygnował z 15 km trasy (Przegibek – Mała Racza). Mimo tego łatwo nie było, błoto w ogromnych ilościach przylepiające się do opon (całkowicie blokując koła) i roweru, istne jeziora i mgła na naszej trasie, stanowiły dla wielu naprawdę ciężką przeprawę.
Pomimo tego, wraz w moim etapowym kompanem, Wojciechem Markiewką nie traciliśmy dobrego humoru… na każdy poślizg, upadek oraz „butowanie” reagowaliśmy śmiechem (co irytowało jadących w naszych okolicach innych zawodników, ale co tam). Kilometry mijały, rowery coraz bardziej nie nadawały się do jazdy, ale im bliżej maty, tym dalej od nas były pomysły o rezygnacji z wyścigu. Za prawie każdym zakrętem ktoś modlił się nad rowerem… a to kapeć, a to łańcuch, a to hak przerzutki, no ewentualnie brak hamulców.
Na całe szczęście, ukończyłem etap bez większych lotów, awarii i… bez formy. Wieczorem moje samopoczucie było naprawdę kiepskie, na całe szczęście zjadłem dwie porcje obiadu, co wróżyło dobrze na ostatni dzień zmagań…. a w nocy, dla odmiany zaczął padać deszcz.

Dzień czwarty przywitał nas dość chłodno, ale mocno skrócona trasa i bark ciemnych chmur zapowiadały miły dzień. Oczywiście z okazji braku formy i zmęczenia przyjechałem na start jako ostatni i okazało się, że… od samego startu noga nadzwyczaj dobrze podawała, do tego słońce świeciło, jak należy. W tych okolicznościach postanowiłem pójść w trupa, ułatwiły mi to także sucha trasa i kilka technicznych zjazdów, które znałem. Tego dnia chyba nikomu przez myśl nie przeszło wycofanie się z wyścigu - koszulka Finishera czekająca na mecie i idealna trasa, choć może nieco krótka, nastrajały wielce pozytywnie.
Niestety o tym etapie nie można napisać zbyt wiele, jedyne co mi na myśl przychodzi to - szybko, sucho i z uśmiechem na twarzy. No i oczywiście zdobycie najcenniejszego trofeum - koszulki Finishera - radość z jej posiadania znają tylko Ci, którzy ukończyli taki wyścig.


mtb trophy


Tak to wygląda zza sterów niektórych naszych zawodników, to oczywiście mocno subiektywne opinie, spotkałem też takich, którym było mało tej beskidzkiej rzeźni, bo przecież najwięcej adrenaliny dostarcza przekraczanie granic własnych możliwości, pomimo bólu, pomimo tego, że rozsądek krzyczy, by sobie odpuścić.
W ciągu tych czterech szalonych dni nasz team poniósł znaczne starty w ludziach, trójkę z nich wyeliminowały wypadki. Pomimo tego, Gomole zajęły szóste miejsce drużynowo, a nasz najlepszy zawodnik – Krzysiu Pilch został sklasyfikowany na 26. pozycji. To nie w kij dmuchał.

mtb trophy

Klasą dla siebie byli bracia Brzózka, którzy wygrali w cuglach – Adrian przed Piotrem.
Na starcie stanęło 427 zawodników, koszulkę Finisjera miało zaszczyt założyć 314… to obrazuje skalę trudności tego wyścigu. Każdemu, kto ukończył, należą się wyrazy uznania.

Czym jest Trophy? Na pewno nie zwyczajnym maratonem. Ktoś kiedyś powiedział, że jest to wyścig, który pozwala oddzielić mountainbikerów od posiadaczy rowerów górskich.
Ten, kto nigdy nie stanął na starcie tej etapówki, nie zrozumie, czym jest prawdziwa jazda rowerem po górach, czym jest walka z arcytrudnymi warunkami na trasie, ze sprzętem, z niekończącymi się podjazdami i szalonymi zjazdami… ale przede wszystkim z samym sobą i swoimi słabościami. To nie ból fizyczny jest największym wrogiem zawodników, tu trzeba mieć nieprzeciętną odporność psychiczną, by nie odpaść. Niektórzy mówią, że trzeba mieć nieźle namieszane w głowie, by się porywać na Trophy. Na szczęście mamy namieszane i na szczęście nasi przyjaciele mają podobne zaburzenia psychiczne :)

mtb trophy

Doszły mnie słuchy, jakoby Grzesiek Golonko obiecał, że zmieni termin beskidzkiej czterodniówki, tak by załapać się na lepsze warunki. Mam mieszane uczucia, wszak te warunki określają Trophy, są wpisane w pakiet startowy.

To co... widzimy się w Istebnej za rok? O tej samej porze roku?

mtb trophy


Komentarze:
Tego artykułu jeszcze nikt nie skomentował.
Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.